09. What was that?

138 7 0
                                    

Następny dzień przyniósł ze sobą nowe wyzwania i potwornego kaca, któremu musiałam stawić czoło. Rozpoczęłam z nim walkę na śmierć i życie, a trzeba zauważyć, że szala przechylała się na moją stronę.

Z upływem czasu czułam się coraz lepiej, bo moje dolegliwości ustępowały, a mimo to nadal byłam wykończona psychicznie.

"Od problemów nie da się uciec, Hathaway. Możesz topić smutki w alkoholu, okaleczać się, wyjechać, ale one będą czekać by pociągnąć cię na samo dno. Dobrze przemyśl swój następny ruch" - odczytałam sms'a od mojego prześladowcy, którego postanowiłam nazywać Duchem - osoba ta była nieuchwytna, przerażająca i dobrze wiedziała co robię.

Około 12 dołączył do nas Johnathan. Widząc mnie w stanie jakim się znajdowałam zażądał wyjaśnień, więc Liam niechętnie zrelacjonował mu przebieg wydarzeń.

- Co to miało być, Julianne? Pomyślałaś w ogóle o niebezpieczeństwie na jakie się naraziliście?

- Johny spróbuj mnie zrozumieć! Dorothy przyjechała i...

- To nie jest dobry powód.

Nie zabolał mnie fakt, że mnie skarcił - miał do tego pełne prawo i mi się to należało. Zabolało mnie rozczarowanie moją osobą, jakie dostrzegłam w jego oczach.

- Przepraszam. - szepnęłam ze skruchą. Strażnik skinął głową i usiadł na niewygodnym fotelu, na którym rano zastałam śpiącego Liama.

Kilka minut później dostałam wiadomość tekstową:

Lee Christmas
Adams cię wzywa. Niezwłocznie przyjedź do kancelarii. Nie zadawaj zbędnych pytań.

❇❇❇
Czułam napięcie gęstniejące z każda minutą. Sprawa musiała być na prawdę poważna, inaczej nie wylądowałabym na dywaniku u mojego szefa, prawda?

Siedziałam pewnie na krześle na przeciw biurka Roberta, który spoglądał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Za jego krzesłem stał elegancko ubrany Christmas, który również zachowywał się nad wyraz poważnie. Tak bardzo to do niego nie pasowało...

- W czym rzecz? - odezwałam się w końcu. Nie zniosłabym ani chwili dłużej w tej przygnębiającej ciszy. Nie uzyskałam odpowiedzi.

Chwilę później do gabinetu Adamsa weszła zawsze perfekcyjna Audrey Castile. Wstaliśmy, bo tak nakazywała etykieta, a gdy siwowłosa kobieta skinęła głową ponownie usiadłam, a mój szef odstąpił miejsce sędzinie.

Fiołkowe oczy staruszki robłysnęły niczym gwiazdy na niebie wieczorową porą, gdy spojrzała w moją stronę. Oparła swoje lekko pomarszczone dłonie o blat biurka, a wąskie usta ułożyła w uśmiechu.

- Miło panią widzieć, panno Hathaway. Spodziewam się, że nie wie pani dlaczego się tu znalazła. - odchrąknęłam nieznacznie i skinęłam jej głową - Radziłabym mówić teraz pani tylko i wyłącznie prawdę. Co masz wspólnego z ucieczką Payne'a?

- A niby co ja mam do tego? - udałam oburzenie. Musiałam przyznać, że wypadłam na prawdę przekonująco, za co w duchu sobie podziękowałam. Nawet nie zauważyłam, że Castile odpuściła sobie formę grzecznościową, bo skupiłam się na jej kpiącym uśmiechu.

- Okazuje się, że całkiem sporo. Wiem wszystko co do tej pory zrobiłaś, Hathaway i nie podoba mi się to. Zaprzestań swoje działania albo będę musiała cię zwolnić. - wzruszyła niewinnie ramionami, a ja zastanwiałam się czy Duch dotarł i do niej.

- Skąd pani ma takie informacje? - spytałam bez mrugnięcia powieki. W myślach zaczęłam liczyć do 10 by choć trochę się uspokoić.

- Powinna pani porozmawiać z narzeczonym.

❇❇❇
Jeszcze tego samego dnia wszczęłam kłótnię z Ashfordem. Okazało się, że to on dostarczył tej siwej wywłoce wszystko co chciała wiedzieć.

- Rozumiem, że praca jest ważniejsza ode mnie. - wychrypiałam, a łzy napłynęły mi do oczów. - Łudziłam się, przecież zawsze tak było.

Ściągnęłam z palca pierścionek zaręczynowy i odłożyłam go na półkę. Tego było za wiele.

- To koniec, James. - wytłumaczyłam i nie czekając na jego odpowiedź opuściłam dom, a następnie wsiadłam do samochodu, w którym czekał na mnie przyjaciel i dwójka zbiegów. Johnathan odjechał z piskiem opon. Payne widząc mnie całą zapłakaną przyciągnął mocno do siebie tak jak poprzedniego dnia, a ja wtuliłam się w jego ciepłe ciało.

Dziękowałam za to szatynowi. Dziękowałam też za to, że Zayn odpuścił sobie głupie odzywki. Wyciągnął nawet w moją stronę rękę z przedniego siedzenia, którą pochwyciłam, a on splótł nasze palce dodając mi otuchy.

- Jednak nie jestem takim żałosnym dupkiem jak mówiłaś, co? - próbował zażartować. Uśmiechnęłam się smutno, wycierając wolną ręką łzy, a Zayn wypowiedział ciche "będzie dobrze". Jak ja nie lubię tych słów, nic nie znaczą, pomyślałam z goryczą.

❇❇❇
Z wielką niechęcią i boleścią w oczach Johny udał się do pracy na nocną zmianę. Nie chciał mnie zostawiać i chciał się mną zaopiekować, ale najzwyczajniej w świecie nie mógł.

Wiedziałam, że gdybym poprosiła to by został, ale przecież nie mogłam niszczyć jego kariery zawodowej. W jego zachowaniu nie było nic romantycznego, oboje traktowaliśmy siebie jak rodzeństwo, a ja na prawdę doceniałam wszystko co dla mnie robił.

Zostałam więc w towarzystwie strażaka i byłego chłopaka. Na moją prośbę wyszliśmy na nocny spacer po parku. Chodziliśmy w zgodnej ciszy, dzięki czemu mogłam usłyszeć cicho szeleszczące liście poruszane przez delikatnie wiejący wiatr, pohukiwanie sowy, czy dźwięki wytworzone przez nasz chód.

Spacerowaliśmy przez dobrą godzinę do momentu gdy zerwał się silniejszy wiatr i na prawdę zrobiło mi się zimno. W drodze powrotnej z naprzeciwka zbliżała się szybko poruszająca się, zakapturzona czarna postać. Przebiegła obok nas trącając przy tym Zayna, który rzucił w jego stronę kilka obraźliwych słów. Wzruszyłam na to lekceważąco ramionami.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak ogromne będzie to miało znaczenie.

Gdy znaleźliśmy się na naszej ulicy zatrzymałam chłopaków bo chciałam zawiązać sznurówkę. Schyliłam się w chwili gdy usłyszałam jęki Zayna.

- Za chwilę będziemy w domu a ty wiążesz buty?

Ponownie tego wieczoru wzruszyłam ramionami, a Malik mamrotał coś pod nosem. Po wykonaniu owej czynności wstałam i spojrzałam na moich towarzyszy. Potem wydarzyło się coś przerażającego. Usłyszeliśmy głośny huk. Nasz dom zapłonął niczym pochodnia, a podmuch wybuchu zmiótł nas, przez co uderzyliśmy mocno o asfalt.

Na chwilę straciłam przytomność, a gdy ją odzyskałam, czułam jak czyjeś ręce owijają się wokół mojej talii i podnoszą z ziemi.

-Chodź, Jules. - rozpoznałam głos Liama. Wziął mnie na ręce i wsadził do samochodu. Oszołomiona spojrząłam przez okno w stronę rozświetlonego niczym słońce budynku, a z ust wyrwał mi się cichy szoch. Poczułam wibracje.

Duch
To tylko namiastka moich możliwości, Hathaway. Nie słuchałaś moich rad, więc z przykrością stwierdzam, że musisz zniknąć. Jutro będzie jeszcze gorzej.

Imposture • PayneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz